Czemu milczysz, Humanistyko? Prof. Lech Mankiewicz o tym, jak się zmienia nauka i dlaczego dyskusja o niej idzie w Polsce w niewłaściwym kierunku
Na profilu ON na FB przy okazji listu grupy naukowców ws. reformy i sporu o sens Kongresu Humanistyki toczyła się żywa dyskusja. Wziął w niej udział prof. Lech Mankiewicz, którego komentarz, za jego zgodą, publikujemy na naszej stronie (tytuł od redakcji strony).
Bardzo ciekawa dyskusja się wywiązała, pozwolę sobie dodać trochę moich własnych przemyśleń, w nadziei, że Państwo je skomentują. Proszę traktować to, co pisze, jako wkład w dyskusję, prawdziwą, naukową. Na początek, dlaczego zabieram głos. Bo służę ponad dziesięć lat jako dyrektor IPANu, bo udało nam się rozbudować instytut dwukrotnie, odmłodzić (średnia wieku poniżej 40 lat i nie rośnie, bo rotujemy kadrę), bo mamy +/- 50% budżetu z grantów, w tym międzynarodowych, bo władzę w instytucie przejmuje dość sprawnie następne pokolenie, bo mamy 20% pracowników i doktorantów z zagranicy, w tym z krajów EU. Bo jesteśmy elastyczni, na przykład dla realizacji dużego grantu wynajęliśmy pomieszczenia „na mieście”, bo dużo rozmawiamy o tym, co zrobić, żeby było lepiej. Ale także dlatego, że chce mi się myśleć na temat miejsca nauki w Polsce, bo jestem managerem polskiej wersji Khan Academy, to znaczy w ciągu kilku lat pod egidą naszego instytutu powstała szkoła w sieci, którą dziennie odwiedza 35 tysięcy osób, to znaczy około pół procenta uczniów. Bo, działając w międzynarodowym otoczeniu, widzę olbrzymią presję, spychającą kraje takie jak Polska na peryferie, pod każdym względem, naukowym także. Bo jako kurator matematyki i fizyki po polsku na KA przetłumaczyłem za friko 3 miliony słów tekstu, co odpowiada trzem pełnym sagom o Harry Potterze. Bo jako prywatna osoba, tłumacz, współpracuję z firmą KogielMogiel przy testowaniu ich nowych usług translatorskich w sieci.
A więc po pierwsze: zmieniają się uwarunkowania uprawiania nauki. Nauka przestaje być „jedna”. Niesamowita sprawność technologiczna i organizacyjna firm takich jak KogielMogiel, MikroProgram czy RazemBung powoduje, że w pewnym sensie publikujemy, aby dostarczyć *im* inspiracji i rozwiązań do produktów, które za chwilę wrócą i będą sprzedawane tutaj. Aby to się zmieniło, trzeba budować w Polsce bardzo mocne centra, które będą mogły rywalizować z liderami, jak na przykład Singapur.
Po drugie: coś się jednak dzieje. Ostatnio RazemBung otworzył centrum technologiczne i drapnął z warszawskich uczelni i instytutów PAN 200 młodych ludzi, przed i po doktoracie. Jaki wpływ na ten sukces ma fakt, że w warszawskim RazemBungu wpływ na kształt R&D ma osoba, która robiła doktorat w CFT, a habilitację w Nenckim? Nie wiem, ale wysoki poziom kształcenia doktorantów i badań naukowych w tych dwóch IPANach się krajowi opłacił, takie mam wrażenie.
Po trzecie: luka technologiczna pomiędzy Polską a najszybciej rozwijającymi się miejscami na świecie rośnie. Wobec pewnych nastrojów izolacjonistycznych podstawową grupą podtrzymującą żywy kontakt i wymianę ze światem są naukowcy. Czy nakłada to na nich dodatkowe obowiązki, na przykład działań w kierunku zmniejszania się luki albo choć tempa wzrostu tej luki?
Po czwarte: nauka ma charakter globalny. Dlatego ci, którzy zajmują się pytaniami o globalnym znaczeniu, czują presję konkurencji, która może być też rozumiana jako presja – i tu mnie Państwo zagryzą – „podstawienia”. Jeśli zajmujemy się czymś, co jest naprawdę bardzo ważne, na drabinie rozwoju dziedziny w każdej chwili mogę być zastąpiony przez np. jakiegoś Chińczyka. Wyjątek stanowią osoby zajmujące się problemami lokalnymi, prawda? Tych się Chińczykami nie podmieni (przynajmniej jeszcze przez czas jakiś). Co z tego wynika? Ano, że społeczeństwo może zapytać, po co ma łożyć na naukę, jeśli może sobie gotowe wyniki w postaci produktów kupić? Łożyć musi tylko na to, czego nie dostanie na globalnym rynku, czyli na badania dotyczące naszej lokalnej kondycji. Moglibyście Państwo potraktować to jako żart, gdyby nie to, że przynajmniej ja mam wrażenie, iż widzę w decyzjach młodych ludzi niepokojące zjawisko, ucieczkę od naukowego mainstreamu. Kiedyś był to typowy syndrom lokalnej uczelni – jeśli ktoś proponował grant badawczy na nierozwiązalny od lat problem, to był to najczęściej ktoś z bardzo lokalnej uczelni, który bał się konkurencji i wybierał sobie puste pole. Dzisiaj niestety widzę więcej takich przypadków. Tymczasem ten naukowy mainstream wcale taki groźny nie jest.
Po piąte: kłopot w tym, że mamy mnóstwo lokalnych problemów, ale nie widzę poważnych prób, by się z nimi policzyć. Czasem Adam Leszczyński coś napisze, ale poza hejtem to wielkiego odzewu nie prowokuje. Moim zdaniem, to jest wielka słabość polskiej humanistyki. Macie Państwo od Boga dane Igrzyska, już choćby importowanie dyskusji, która dzieje się na świecie, wniosłoby coś do naszej rzeczywistości, ale z jakiegoś powodu nikt tych tematów nie podejmuje. Nasza chata z kraja? A przecież taki Yuval Harrari został milionerem, pisząc książki o tym, co każdego z nas myślących ludzi codziennie zastanawia. A więc czemu milczysz, Humanistyko?
To tak a’ propos nadzwyczajnego kongresu.
Lech Mankiewicz